Już tak chyba w życiu jest, że człowiek po osiągnięciu pewnej granicy wieku, zastanawia się nad urządzeniem własnego "gniazdka". Perspektywą na własne mieszkanie dla 80% populacji w wieku 23 - 35 lat jest kredyt mieszkaniowy. Kiedy wyobrażam sobie, że ja miałbym taki kredyt zaciągnąć, przechodzą mnie ciarki. Proszę poczytajcie poniższy wpis internauty Franco, który pojawił się na onet.pl dnia 28.03.2010r. Pozwoliłem sobie skopiować text. Mam nadzieję, że nie pójdę siedzieć.
Ceny nieruchomości są ustawione pod Was - obecnych
20-30 latków, którzy w większości zamierzacie
założyć rodziny i z tą rodziną mieszkać "na
swoim". Na Was postanowili zarobić w ostatnich
latach developerzy, bankierzy, doradcy z biur
obrotu nieruchomościami (BON), którzy chcąc
wykorzystać fakt wyżu demograficznego i jego
wkraczanie w dorosłe życie, sztucznie zawyżają
ceny mieszkań, bo po prostu mają w tym interes -
im wyższa cena mieszkania, tym wyższa prowizja od
sprzedaży dla developera i doradcy, wyższe odsetki
dla banku. Nakręcali więc od kilku lat rynek,
wykorzystując m.in. media (np. artykuły
sponsorowane), które miały w społeczeństwie
wywołać panikę i obawę przed brakiem możliwości
zakupu mieszkania (dużo ludzi/mało mieszkań),
powodując lawinowe wykupywanie nieruchomości.
Coś na zasadzie ogłoszenia, że od 1. kwietnia
zamkną się wszystkie apteki i ludzie rzucają się
by zrobić zapas leków. Potem ten co zrobi zapas
leków, które miały zawyżone ceny, myśli, że złapał
srokę za ogon i jest szczęśliwy, że w ogóle te
leki ma.
Wracając do nieruchomości:
Wszystko szło po myśli developerów, ludzie
decydowali się na długoterminowe kredyty z
niebagatelnymi odsetkami, zgadzając się na
wieloletnie obciążenie swojego domowego budżetu.
Skąd ta ugoda?
Otóż Polacy dostali w swojej historii tyle po
tyłkach, że takie "przejściowe problemy"
traktujemy jak coś naturalnego, a obecna sytuacja
jest jedynie kryzysikiem. Wydatek często połowy
budżetu jest dla Polaków do przełknięcia i da się
z tym (wg. Polaka) żyć. Jesteśmy przyzwyczajeni,
że zawsze jest pod górkę. Po prostu uważamy, że w
tym kraju żyje się z krzyżem na ramieniu, że
trzeba się z tym pogodzić, że Polak jak nie ma
tematu do marudzenia to nie żyje. Od zawsze jest
przyzwolenie na dostawanie po głowie "dla
przyszłości dzieci, żeby chociaż one coś miały od
życia".
Spekulanci (m.in. banki zachodnie) obawiali się
wejścia Polski do UE i szybkiej emigracji, dlatego
lobbowali za wprowadzeniem okresów przejściowych
chociażby u najbliższych Polsce sąsiadów. Dlaczego
rząd nic nie robił, to już niech każdy sobie sam
odpowie jak lobbyści załatwiają takie sprawy np.
na cmentarzach.
Resztę miały załatwić problemy z transportem
spowodowane umiejscowieniem geograficznym
(samolot, prom, autokar). Dlatego liczono, że
Polak jest leń i nie będzie mu się chciało
wyjeżdżać za granicę w poszukiwaniu pracy,
musiałby też sporo wydać na transport (w 2004 był
to spory wydatek). Poza tym buńczuczny charakter
młodego Polaka podpowie mu, że nie po to studiował
5 lat, żeby z dyplomem specjalisty od spraw
żadnych, pracować np. u Angola na tzw. zmywaku, a
jak już pojedzie, to obudzi się w nim
mickiewiczowski romantyzm i zatęskni za rodziną,
jedzonkiem, szybko wracając z workiem pieniędzy do
Polski, gotowy by ten worek z kasą przeznaczyć -
jak nakazuje polska tradycja - na własny kąt. Ci
co by zostali znaleźliby pracę (przecież był mega
rozwój gospodarczy), bo ówczesny rynek pracy był
rynkiem pracownika, więc byle absolwent zarabiał w
miarę prawidłowo, a co za tym idzie - ludzie
łączyliby się w pary, zakładali rodziny i szukali
swojego, własnego lokum. Oczywiście zgodnie z
polskim zwyczajem - zadłużając się na 102 i
uważając to za normę.
I tu na spekulantów czekało zaskoczenie.
Polak zamiast zadłużyć się po uszy w banku w
Polsce, wolał sprzedać ostatnie portki by kupić
bilet na samolot i zacząć nowe życie na zachodzie.
Emigranci z workami pieniędzy nie chcą wracać
(prawie codziennie można przeczytać kolejne,
sponsorowane, PROPAGANDOWE artykuły o lawinie
powrotów z WB), BA! Kolejni młodzi wyjeżdżają
(widać, to po tym, że nie ma komu pracować na
emerytów), a ci co zostali, zasilają
najliczniejszą grupę bezrobotnych i sami
zastanawiają się nad wyjazdem. Przypomnę, że od
2011 Niemcy i Austria znoszą ograniczenia w
zatrudnianiu Polaków.
A TO PECH! i kto ma teraz kupić te drogie
mieszkania? Co robią developerzy?
Obrali taktykę przeczekania kryzysu. Przecież z
wysokich zarobków, kosmicznych marż i prowizji tak
trudno zrezygnować. Utrzymują ceny, dalej
reklamują swój towar, ściemniają, że ceny mieszkań
maleją (np. o śmieszne 1% - artykuł sprzed kilku
dni) albo, że wkrótce ich cena podskoczy. Takie
manewry mają przekonać tych którzy mają zdolność
kredytową i są gotowi kupić przeszacowane
mieszkanie, że właśnie już teraz jest odpowiedni
czas na zadłużenie i podpisanie cyrografu z
bankiem.
Spekulanci nadal sztucznie podkręcają temperaturę
i czekają na jelenia oraz powrót dobrych czasów...
Ktoś spyta: dlaczego nie opuszczą od razu o 20-30
czy nawet 40%, Przecież mieszkania sprzedawałyby
się jak ciepłe bułeczki. HA! Mniejsza cena to
mniejszy % od sprzedaży - po 1, a co ważniejsze,
to spowodowałoby nagle lawinowy spadek cen
nieruchomości i ogromną wrzawę na rynku.
Wybuchłaby ogromna afera. Najbardziej
zdenerwowaliby się obecni kredytobiorcy, którzy
dali się nabrać na wysoką cenę i zapewnienia o
okazji oraz ci nabici w butelkę przez BONy. W tej
chwili BONy bardzo często wyszukują osoby, które
chcą sprzedać na lokalnym rynku atrakcyjne
mieszkanie po niższej cenie od oferowanej przez
BON. Przedstawiciel takiego biura kontaktuje się
wówczas z indywidualnym oferentem i bajeruje go,
przekonuje, że biuro może spokojnie wyciągnąć
więcej z danej nieruchomości niż on chce. Koniec
końców sprzedawca zostaje nadal z mieszkaniem,
złudnie czeka na nabywcę, a BON jest zadowolony,
bo odpadł mu konkurent "psujący" rynek od którego
i tak wyciągnie prowizję w razie sprzedaży
nieruchomości.
Co ciekawe - spekulanci uczą się na swoich błędach
z przeszłości i są przygotowani na ewentualny
spadek cen mieszkań.
Po 1 - developerzy. Nie zastanawiało was nigdy
dlaczego opłaca im się stawiać nowe budynki,
kontynuować budowy, jeżeli sprzedaż słabo idzie?
Przecież większość nowych osiedli to ludzkie
pustynie, wieczorem w oknach nie dostrzeże się
zapalonego światła, a na połowie balkonów
wywieszone są reklamy zachęcające do
kupna/wynajmu. Nie taniej byłoby zostawić działkę
odłogiem, bez inwestowania w nią albo chociaż
wykorzystania w innym celu np. na pole golfowe?
Nie! Widać opłaca się im postawić budynek po
obecnej cenie, z obecnymi kosztami materiałów i
robocizny, bo i tak wiedzą, że na tym zarobią
nawet gdy obecne ceny mieszkań polecą na łeb na
szyję. Po 2 - przygotowały się BANKI. Każdy
kredytobiorca hipoteczny dobrowolnie zgodził się
na przedstawienie bankowi dodatkowego
zabezpieczenia w razie zmniejszenia wartości
nieruchomości więc jeżeli bierzesz kredyt przy
mieszkaniu wartym 300 000, a po pęknięciu bańki
spekulacyjnej, mieszkanie warte będzie 150 000, to
wówczas bank może zażyczyć sobie dodatkowego
zabezpieczenia kredytu by wyrównać stan 300 000.
Bank zawsze spadnie na cztery łapy.
Po 3 - świetnie przygotowany przez lobbystów, niby
pomagający młodym rodzinom - program "rodzina na
swoim"! Póki ten tworek będzie istniał, w Polsce
nie będzie istniało pojęcie konkurencji na rynku
kredytów hipo oraz mieszkaniowym. Dlaczego banki
mają walczyć o klienta niższymi
marżami/prowizjami, a developerzy niższymi cenami
za m2 lokalu, skoro ktoś (PAŃSTWO) przyzwala na
podwyższenie zadłużenia i cen, tym samym blokując
konkurencję? "RNS" miał być wielką szansą dla
młodych małżeństw, a w rzeczywistości jest szansą
dla banków na nachapanie się kosztem młodych
rodzin oraz reszty społeczeńtwa.
Wnioski? Ceny zaczną spadać po odłączeniu
spekulantów od źródełka publicznych pieniędzy
(program "rns"), czyli najszybciej za rok.
Dodatkowo, w 2011 nastąpi otwarcie rynku pracy dla
Polaków przez Niemców i Austriaków (KOLEJNA WIELKA
EMIGRACJA ZAROBKOWA ale raczej bez powrotu, bo
będzie bliżej do rodziny, i szybciej, jadąc po
super autostradach), a więc ceny spadną w wyniku
braku popytu - nie będzie naturalnych chętnych na
mieszkania (młodych będzie co raz mniej, a osoby
starsze raczej mieszkań nie zmieniają).
Najszybciej spadną ceny mieszkań na Śląsku oraz
woj. na zachodzie PL. Oczywiście zabezpieczenia
lobbystów o których wspomniałem wyżej również
kiedyś padną, bo politycy będą musieli w końcu
udać (za przyzwoleniem tych co ciągną
sznureczkami), że robią porządek ze spekulantami
ale lichwiarze zdążą już swoje zarobić, bo
większość obecnych kredytobiorców pierw spłaca
odsetki, a potem kapitał. To będzie jednak trudne
do zrealizowania, bo ludzie musieliby zmądrzeć,
otworzyć oczy na obecną sytuację i mieć na tyle
odwagi żeby zrobić szum. Ciekawie też zapowiada
się sytuacja po wstąpieniu Polski do strefy EURO -
lichwiarze wolą teraz swoje zagarnąć, bo potem
będzie prawdziwa ruletka z płacami,
przeliczeniami, kursami walut, inflacją.
Pozdrawiam świadomych!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nie zgodzę się do końca:
OdpowiedzUsuń1. Developerom opłaca się teraz budować, bo ceny materiałów są znacznie niższe niż 3 lata temu
2. Im więcej wybudują, tym ceny powinny w końcu zacząć się stabilizować
3. Nic (na wolnym rynku) nie utrzyma się wiecznie przecenionego (w znaczeniu przeciwnym do 'niedocenionego') - nawet złoto
4. Takie działanie nie są nielegalne (rozumiem, że w każdej chwili dowolna jednostka może się wyłamać i 'zepsuć' rynek swoją promocją) - dopóki nie udowodni się istnienia umowy pomiędzy wszystkimi dotyczącej zawyżania cen (jak ostatnio było z dominującymi na polskim rynku producentami cementu), więc rynek to zweryfikuje
5. Nielegalna (wprost) byłaby sprzedaż poniżej kosztów
6. Lobbyści istnieją wszędzie i będą istnieć - po prostu trzeba nauczyć myśleć się samodzielnie, szukać informacji w wielu źródłach, najlepiej wśród osób doświadczonych w danej dziedzinie, mniej wśród tych, którym dajesz zarobić swoją decyzją
7. Sytuacja dotyczy głównie rynku pierwotnego, mniej wtórnego
8. Za kilka lat 'bieżący rynek wtórny' obejmie 'ówczesny rynek pierwotny' z początków 'emigracji wyspiarskiej' i sytuacja nie będzie taka jednoznaczna
9. Zgadzam się z Euroruletką (chociaż już nawet samo jej zaisntnienie, jak i sama obecność euro jest co najwyżej PRAWDOPODOBNA)