piątek, 26 lutego 2010

Powódź 1997

Dotarłem wspomnieniami dzisiaj znów do powodzi w 1997 roku. Wrocław, Kłodzko i cały Dolny Śląsk znalazł się pod wielką wodą, niektórzy mówili że to woda stulecia, inni tysiąclecia. Jako dzieciak przeżyłem to ze zdwojoną siłą. Po pierwsze dlatego, że sam zabrałem się za ustawianie worków, a po drugie atmosfera tamtych czasów przypominała lata wojny - czas młodych powstańców i starszych ludzi, którzy walczyli ramię w ramię. Tamci bronili się przed niemcem i sowietami, my broniliśmy się przed Wielką Wodą. Przecież żyły we mnie jeszcze opowieści dziadka o wojnie, o powstaniu, o wielkiej ludzkiej solidarności. W tamtych dniach tego po prostu doświadczałem, aczkolwiek w inych trochę okolicznościach.

Kiedy wielka woda zawitała w 1997 roku do naszych zachodnich sąsiadów, Niemcy liczyli do końca na interwencję służb i instytucji, które w takich wypadkach są powoływane w trybie natychmiastowym. Nawet jeżeli sami próbowali chronić swoje domy, robili to pod rozkazami innych, i w prawie wszystkich przypadkach słuchali się odpowiednich służb. Gdy takowych nie było, obrona była chaotyczna, albo w ogóle nie zorganizowana. U nas stało się coś zupełnie odwrotnego.

Rozpoczęła się jedna wielka spontaniczna akcja, w której dotychczasowe role się zmieniły. Nagle okazywało się, że człowiek, którego ulica postrzegała jako pijaka, żula i awanturnika stawał się autentycznym przywódcą, wręcz dowódcą na pierwszej linii frontu i doskonale kierował obroną obranego przez siebie odcinka. Potrafił pokierować akcją układania worków, wiedział w jakie miejsce skierować ludzi do pracy, umiejętnie rozdzielał przydział na wodę pitną (której notorycznie brakowało). Ten człowiek, na którego wcześniej każdy patrzył przez pryzmat upojenia alkoholowego, teraz bez grama alkoholu zachowywał trzeźwość umysłu większą niż niejeden "specjalista na papierze", których niestety też nie brakowało.

Do prawdziwej walki na ulicy stanęli praktycznie wszyscy. Profesor z taksówkarzem, dyrektor z robotnikiem, urzędniczka ze sprzedawczynią. Pięknym widokiem było wspólne noszenie worków wnuczka z babcią. Marzenia o szczęśliwym świecie, gdzie każdy jest równy są w każdym z nas. A u nas ta historia działa się na prawdę!!! Każdy czuł obowiązek do ruszenia na pomoc sąsiadowi. Zwyciężyła prawdziwa polska SOLIDARNOŚĆ (a nie ta sterowana zza okrągłego stołu). Poprawnie nadawała jedna rozgłośnia radiowa, telewizja też działała z określonymi przerwami, ale co z tego jak większa część miasta nie miała prądu.

Wielu z was pomyśli, że to wszystko bajka, że tak nie było na prawdę. W sumie to się nie dziwię, patrząc na obecne społeczeństwo możemy się zastanawiać czy w przypadku kolejnego kataklizmu wszyscy byśmy się zjednoczyli. Jednak jak pokazuje historia, naród polski, w przypadku zagrożenia łączy się w jeden wielki sprawny i solidarny organizm. Płynąca w każdym z nas powstańcza krew nie pozwoli na przejście obojętnie wobec ludzkiej tragedii.

I niech tylko przyjdzie zagrożenie, a staniemy wszyscy na barykadzie ramię w ramię, i pokażemy jak to jest być solidarnym. Tak jak na zdjęciu obok.
Jeżeli ktoś chciałby podzielić się wspomnieniami z powodzi 1997 r lub ma zdjęcia, które chciałby udostępnić proszę o kontakt ze mną.

czwartek, 18 lutego 2010

Niewidziane nie znaczy groźne

Im bliżej "magicznej" daty 2012 wielkie podniecenie ludu narasta. Dziś wygrzebane z onetu: Naukowcy zaobserwowali w zeszłym tygodniu, za pośrednictwem teleskopu Hubble’a, dziwny obiekt w przestrzeni kosmicznej. Jak na razie ustalili, nie jest to kometa. Nie wiedzą oni także jakiego pochodzenia jest tajemniczy obiekt znajdujacy się w odległości 144 mln km od Ziemi – czytamy w serwisie wnd.com.
- Widziałem tysiące zdjęć z kosmosu w mojej karierze, ale na widok tego obiektu opadła mi szczęka. To coś przypomina literę X ze strumienistymi smugami w okolicy ramion – mówi Ray Willard, naukowiec współpracujący z Discovery News.

- Próbujemy ustalić, co to właściwie jest – powiedział z kolei Jim Scotti z Uniwersytetetu Arizony. Zespół Scottiego przygląda się obiektowi z Krajowego Obserwatorium Kitt Peak na przedmieściu Tucson.

- Prawda jest taka, że próbujmy ciągle zrozumieć, co to wszystko oznacza – oświadczył z kolei w wywiadzie dla "Daily Mail" David Jewitt z UCLA. – Najbardziej prawdopodobna wersja zakłada, że jest to rezultat kolizji pomiędzy dwoma asteroidami – dodał. Jak podkreśla, jeśli tak rzeczywiście jest, to jest to pierwsza taka obserwacja w historii.

NASA napisała w specjalnym oświadczeniu: "Teleskop Hubble’a zaobserwował tajemnicze szczątki w kształcie litery X i promienie kurzu, które sugerują, że jest to wynik kolizji asteroidów. Jak podkreślono, czegoś takiego, jeszcze dotąd nie zaobserwowano".

Obiekt, który został ochrzczony jako "P/2010 A2, u części osób budzi religijne skojarzenia. – Cała historia towarzysząca dacie 2012 może skutkować uznaniem tego obiektu za znak końca świata – twierdzi Villard. Jak dodaje, osoby, które przesadnie wierzą w proroctwa Nostradamusa mogą dostrzec w obiekcie gwiazdę Dawida lub Pentagram.

źródło: onet.pl

czwartek, 4 lutego 2010

Prodromy, Prodromy część 2.


Już kiedyś na swoim blogu pisałem o prodromach paruzji. Dziękuję za komentarze, które się pojawiły po tym wpisie. Obecnie jestem w Przemyślu, "załatwiam" sprawy związane z weselem. Całe szczęście zabrałem ze sobą laptopa, i wieczorkiem mogłem poczytać onet.pl. Okazuje się, że ostatni z prodromów ma się spełnić. Świątynia Jerozolimska ma zostać odbudowana (można więcej o tym poczytać w Księdze Daniela). Czy żyjemy w czasach ostatecznych? To pytanie wraca do mnie wielokrotnie. Nie przejmowałbym się tym jednak zbyt mocno, bo na każdego przyjdzie koniec. Ale sam fakt odbudowy Świątyni jest bardzo ciekawy i niesie również ze sobą kolejny zestaw pytań. Zapraszam do dyskusji!
Poniżej tekst z onet.pl (04.11.2010r)

Potomek słynnego rodu Rockefellerów ma wyłożyć pieniądze na odbudowę świętej dla Żydów Świątyni Jerozolimskiej w miejscu, gdzie znajduje się trzecie co do świętości sanktuarium islamu – informuje portal wnd.com
Początkowo informowano, że plan odbudowy świętego miejsca dla wyznawców judaizmu miał być realizowany przy współpracy różnych organizacji żydowskich, a nawet ze wsparciem Palestyny. Szybko jednak zdementowano te informacje, nazywając je "oszustwem" i "mistyfikacją".

Prawdziwą burzę wywołało oświadczenie prasowe, opublikowane przez Supriema Davida Rockefeller, dyrektora kompanii Kinti Holdings. Zapowiedział on, że odbuduje Trzecią Świątynię w Jerozolimie. Oświadczenie Rockefellera szybko rozprzestrzeniło się na chrześcijańskich portalach i blogach.

Wokół tajemniczego sponsora kłębią się jednak tumany kurzu. Przez jednych ten 34-letni spadkobierca dynastii Rockefellerów jest określany jako "magnat finansowy z mocnymi kontaktami w branży rozrywkowej", wywierający ogromny wpływ na Billa Clintona, George'a W. Busha czy Henry'ego Kissingera. Inni widzą w nim satanistę, iluminatę, czyli oświeconego osobiście przez Lucyfera. Przedstawiciel Fundacji Rockefellera powiedział natomiast, że "Supriem David Rockefeller" w ogóle nie istnieje.

Świątynne Wzgórze, gdzie być może znów stanie żydowską świątynia, należy dziś do Palestyńczyków. Stoją tam dwa meczety z VII i VIII w. – Qubbat al-Sakhra (zwany Kopułą Skały) oraz Al-Aksa. Wzgórze jest trzecim co do ważności – po Mekce i Medynie – świętym miejscem dla wyznawców islamu. To stąd Mahomet miał wyruszyć w swoją podróż do nieba, zaś przez pierwszych 16 miesięcy powołania zwracał się w czasie modlitw właśnie w kierunku Jerozolimy.

Na miejscu meczetów stała wcześniej Pierwsza, a następnie Druga Świątynia Jerozolimska – najważniejsza dla wyznawców judaizmu budowla sakralna.

Jednak Żydom nie wolno dziś modlić się na Wzgórzu, a jedynym miejscem, do którego mogą się zbliżać, jest Ściana Płaczu – odzyskana przez nich w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku.

Ortodoksyjni Żydzi wierzą, że odbudowa Świątyni przyspieszy przyjście Mesjasza i przyniesie erę panowania pokoju na ziemi.
Powered By Blogger